piątek, 10 maja 2013

Fatalny początek uroczych wakacji?

Droga do Warszawy była spokojna. Autostradą jedzie się - jak na pierwszy raz -  całkiem fajnie. Jednak w samej stolicy, mimo godzin nocnych i prawie pustych ulic - porażka!!! Czytaj - REMONTY. Może nie powinnam się przyznawać, ale lekko się zgubiłam. Jednak dzielna ze mnie dziewczynka - na stacjach benzynowych (dwóch) uzyskałam bardzo dokładne informacje od panów taksówkarzy, jak dojechać do celu. I udało się.
Na parkingu panowie bardzo sprawnie wskazali nam miejsce parkingowe, kwitek wręczyli i zawieźli na lotnisko. 
O 03:25, jako czwarte odebrałyśmy nasz voucher i po 10 minutach - jako, że dla podróżujących z dziećmi było oddzielne stanowisko - bagaże miałyśmy nadane a bilety w ręku. Po odprawie kupiłyśmy mega drogocenną (12,00 zł) herbatę i czekałyśmy na otwarcie księgarni. Nigdzie w Łodzi nie było przewodnika Pascala (z serii, którą kupujemy) po Tunezji. Okazało się, że sklep będzie otwarty od 06:00 (a my 06:05 mamy wylot), ale na całe szczęście 05:25 i... 43,90 PLN i przewodnik jest nasz.
Samolot wystartował z 25-minutowym opóźnieniem. Na lotnisku w Monastir'ze, po 3-godzinnym locie musieliśmy wypełnić INTERNATIONAL BOARDING AND DISEMBARKATION CARD która była bardzo skrupulatnie sprawdzana przez straż graniczną Tunezji. Szybki odbiór walizek i do autokaru nr 10.
Po 40 minutach, ok godziny 09:30 (należy pamiętać, że w Tunezji musieliśmy przesunąć zegarki o 1 godzinę do tyłu) dotarliśmy do naszego Hotelu El Ksar Res Thalasso w Sousse. I tu się zaczęło...
  1. nikt nas nie raczył poinformować, że doba hotelowa zaczyna się o godzinie 14:00 i, że wcześniej nie zostaną nam  wydane klucze,
  2. mimo, iż dostaliśmy bransoletki All Inclusive, to śniadania nie dostaliśmy, a pierwszym posiłkiem był lunch o 12:00,
  3. dzieciom się nudziło, więc wymyślaliśmy różne zabawy. Na basen nie mogliśmy iść bo nie było gdzie się przebrać, itd.,
  4. pani rezydent nie odbierała od nas telefonów - czyżby wiedziała, w jakim celu chcemy się z nią skontaktować???,
  5. w trakcie, gdy my czekaliśmy na klucze do naszych pokoi, grupy z Niemiec, Rosji i Francji zaraz po przybyciu dostawały kluczek - od ręki!!!,
  6. grubo po godzinie 14:00 zaczęliśmy dostawać klucze, jednak nie wszystkie pokoje - w tym nasz -  były gotowe. I tak około godziny 16:30 dostałyśmy klucz do naszego pokoju nr 1136. Ale my to jeszcze nic. Maciek z Małgosią, Julką i Mateuszem - o nich napiszę później - pobili rekord. Klucze do pokoi dostali o godzinie 17:00!!!
Zmęczone, ze świadomością, że cały dzień za który słono zapłaciłam jesteśmy do tyłu, dotarłyśmy do pokoju. A tam - niespodzianka. Brud, smród, widok na morze za który dopłaciłam - pomiędzy konarami palm, a równo z balkonem - dach restauracji znajdującej się bezpośrednio pod nami. Warunki bezpieczeństwa dla dwóch dziewczyn w kraju arabskim w skali  od 0 do 10 - na poziomie "0".
Szafy otworzyłyśmy tak szeroko jak tylko się dało i aby się uspokoić, poszłyśmy na spacer nad morze moczyć stopy, zbierać muszelki i podziwiać przepiękne widoki.
I właśnie tutaj poznałyśmy towarzyszy naszego wypoczynku: Małgosię i Maćka wraz z Julką (11 lat) i Mateuszem (15 lat). Zuzia z Julką i Mateuszem świetnie się razem bawili przez cały tydzień: od rana do późnych godzin wieczornych ku zadowoleniu rodziców, którzy mieli chwilę dla siebie.

W piątek mieliśmy spotkanie z nasza Panią Rezydent - jak można się domyśleć: nie było miło.
W sobotę my i Małgosią z Maćkiem dostaliśmy pokoje: oni - pokój rodzinny z przepięknym widokiem na morze na III piętrze w prawym skrzydle, a ja z Zuzią - śliczny, wyremontowany, z cudnym widokiem na morze pokój na IV piętrze w lewym skrzydle nr 1401.
(Muszę wspomnieć, że szef recepcji był tak niemiły, że to aż dziw, że ktoś taki obsługuje turystów z całego świata)

I tak zaczął się nasz bezstresowy, fantastyczny wypoczynek podczas którego:
  • pogoda była śliczna. Słońce świeciło cały czas, chmurek było bardzo mało, wiaterek powiał może prze dwa dni (a wtedy zażywaliśmy min 2-godzinny kąpieli na krytym basenie, w którym - nawiasem mówiąc - woda była masakrycznie chlorowana),
  • w restauracji hotelowej panowie i panie kelnerzy w pierwszej kolejności obsługiwali gości z Francji, później z Niemiec, Rosji i innych krajów, a na końcu gości z Polski, których prośby były dość bezczelnie ignorowane (same tego doświadczyłyśmy),
  • shandy (połączenie jasnego piwa i sprite) a także wino białe i czerwone (różowe już nie tak bardzo) było pyszne,
  • city tour (35 TND/os. dorosła, 17,50 TND/dziecko - u rezydenta) jako dwie wycieczki zorganizowaliśmy sobie sami (sobota i niedziela),
  • Tunis - Kartagina - Sidi Bou Said (85 TND/os dorosła, 42,50 TND/dziecko) - całodniową wycieczkę wykupiliśmy u rezydentki (wtorek) i na nią pojechaliśmy cała szóstką,
  • Friguia Park + Delphinarium (75 TND/osoba dorosła, 37,50 TND/dziecko) - wycieczkę wykupiliśmy u rezydentki (środa), ale na nią pojechałam ja z trójką dzieciaków,
  • na poniedziałkowy wieczór  miałyśmy z Zuzią wykupione Medinat Alzahra - wieczór tunezyjski: kolacja połączona z widowiskiem w baśniowy sposób przedstawiającym historię Tunezji. Na ten wieczór zdecydowałam się ze względu na Zuzię, ale... ok godziny 14:00 dostałam sms od naszej rezydentki, że ta impreza dla nas się nie odbędzie, ze względu na zbyt mała liczbę chętnych. A na drugi dzień, podczas wycieczki do stolicy okazało się, że wieczór się odbył i był fantastyczny. I tu znów zostało pokazane, że jedni turyści już przez samo biuro - są traktowani lepiej, a inni gorzej,
  • poznałyśmy starsze małżeństwo z Belgii (nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w windzie, a następnie przysiedli się do naszego stolika podczas kolacji). Podczas rozmowy ustaliliśmy, że my jesteśmy z Polski, oni z Belgii, oboje - ja i starszy pan (bo ci państwo mieli po jakieś min. 70 lat) - mówimy trochę po angielsku - tutaj oboje stwierdziliśmy, że w związku z tym świetnie się dogadamy hahaha. Ponieważ, jak się dowiedziałyśmy w Belgii mówi się po francusku, angielsku i flamandzku, zostałam zapytana, czy w Polsce: popularny jest j.francuski, jakie są szkoły, jak jest, itd. Na wszystkie pytania starałam się odpowiedzieć. Małżonka - mówiąca jedynie w j.francuskim, chcąc powiedzieć, że Zuzia jest śliczną dziewczynką - pytała o podpowiedz męża (żeby jej podpowiedział, jak to powiedzieć w j.angielskim). W trakcie posiłków spotkaliśmy się przy jednym stoliku kilka razy i to co było zadziwiające dla mnie to to, że bez niczyjej pomocy, na tyle na ile mogłam, sama mogłam się porozumieć z osobą obcego pochodzenia (co nie zmienia faktu, że mam duże braki i chyba należałoby to nadrobić - kiedyś...).

P O K Ó J     N R     1136




P O K Ó J     N R     1401





 

 N A     K R Y T Y M     B A S E N I E . . .



N A     B A S E N I E . . .






 


H O T E L
W N Ę T R Z E     I     O K O L I C A . . .




   






 


R E S T A U R A C J A     H O T E L O W A . . .